Po kilku minutach byliśmy w drodze, ale nie mam pojęcia dokąd jedziemy. Shon jest tajemniczy i nic nie mówi.
R: Proszę powiedz mi gdzie jedziemy.
S: Nie bo zepsuję niespodziankę.
R: Błagam Cieeee.. - zaczęłam się zachowywać jak małe, rozpieszczone dziecko.
S: Zaraz będziemy na miejscu. Spokojnie.
R: Dobra. Spróbuję wytrzymać - nie wiem czemu, ale czasem w jego obecności zachowuje się jak mała dziewczynka, całe szczęście jemu to nie przeszkadza.
Po chwili staliśmy pod jakimś wieżowcem i Shon zawiązał mi oczy a następnie gdzieś prowadził. Nie mam pojęcia gdzie jesteśmy i trochę mnie to irytuje, ale ufam mu.
R: Co zaplanowałeś?
S: Coś kompletnie nie w moim stylu.
R: Nie mogę się doczekać.
Po chwili zatrzymaliśmy się i Shon zaczął zdejmować mi opaskę z oczu.
S: Mam nadzieję że Ci się spodoba.
R: Nie marudź tylko szybciej mi to zdejmuj.
S: Dobra. Już. - gdy zobaczyłam co dla mnie uszykował byłam zaskoczona, odebrało mi mowę. Przed moimi oczami zobaczyłam że jesteśmy na dachu, a przede mną stoi stół z jedzeniem. Rozejrzałam się i zobaczyłam materac i pełno światełek nad nami. Widok nieziemski, scena wyjęta z filmu romantycznego. Pięknie tutaj.
S: To dopiero początek - szepnął mi do ucha.
R: Jestem bardzo ciekawa, mów dalej.
S: Siadajmy. Jeszcze przyjdzie czas - odsunął mi krzesło jak dżentelmen a ja usiadłam. Zjedliśmy posiłek i dużo rozmawialiśmy. - Mam pewną propozycję.
R: Ach tak?Jaką?
S: Pamiętasz co kiedyś bardzo chcieliśmy zrobić? - oczy mu się zaświeciły.
R: Dużo tego było. O którym mówisz? - spojrzałam w jego niebieskie oczy.
S: O tym jednym z najbardziej szalonym z pomysłów - wyszczerzył swoje białe zęby.
R: Chwila. Nie!? Naprawdę?! Ale jak? Kiedy?
S: Za pół godziny mamy za rezerwowany czas.
R: To chodźmy - wstałam i chciałam iść, ale złapał mnie za rękę.
S: Poczekaj. Mamy jeszcze czas. Możemy odpocząć - puścił mnie i rzucił się na materac i wskazał miejsce obok.
Położyłam się a chłopak zaczął mnie nagle łaskotać, zna doskonale mój słaby punkt - szyję. Nie mogłam złapać oddechu.
R: Proszę.. przestań - ledwo to z siebie wyrzuciłam.
S: Zamęczę Cię tu na śmierć.
R: Proszę. NIE! - położył się na mnie i jeszcze bardziej zaczął łaskotać - Złaź jesteś ciężki - próbowałam go zwalić, bez skutecznie.
Gilgotał mnie jeszcze przez 5 minut, nie wiem jak, ale jakoś wytrzymałam. Odpuścił sobie bo musieliśmy iść, właściwie bardzo się cieszę że to dla mnie zorganizował, a "to" jest skokiem na bandżi. Od zawsze chciałam tego spróbować.
Po piętnastu minutach byliśmy na miejscu.
S: To co gotowa?
R: Zawsze i wszędzie. Ty też skaczesz?
S: Razem z tobą.
R: To co idziemy?
S: Pewnie.
Byliśmy na moście nad rzeką, jest wysoko. Dostaliśmy kilka instrukcji i zostaliśmy zapięci w pasy. Czas na skok, złapaliśmy się za ręce i spojrzeliśmy w oczy.
S: Gotowa? - uśmiechnął się.
R: Jasne że tak. Na trzy. - odwzajemniłam uśmiech.
S: Raz.
R: Dwa.
SiR: TRZY! - skoczyliśmy. Musiałam go puścić. Czułam ten przypływ adrenaliny, to niesamowite uczucie. Nic się nie boję, nie to co chłopak skaczący przed nami. W momencie szarpnięcia trochę mi się cofało, ale w ostateczności nic nie poleciało. W trakcie skoku i po nim czułam pełnię szczęścia. Shon jest wspaniały.
Już po wszystkim chłopak odprowadził mnie do domu, jestem wykończona tym wspaniałym dniem. Cały czas byliśmy razem więc odprowadził mnie, pożegnaliśmy się i wrócił do siebie. Wzięłam prysznic i zmęczona padłam na łóżko. Po chwili zasnęłam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz